niedziela, 6 września 2015

Idzie dysc, idzie dysc...

...idzie sikawica, uleje, usiece Janickowe lica. Nareszcie zaczęło padać, nie myślałam, że kiedyś to powiem, bo chyba nikt oprócz mojego męża, nie lubi kiedy pada. Susza wszystkim bardzo dopiekła, coraz częściej słyszę, że ktoś znajomy nie ma wody. Zaklinam naszą studnię, by zawsze była pełna! Napiszę dzisiaj parę słów o wczorajszej wycieczce. Trasa wiodła z Rajczy do Rajczy. Zawierała w sobie wejście na Halę Boraczą /ok. 860 m / i Halę  Lipowską / 1324 m /,  do przejścia 30 km. Przyznam się, że jeszcze dzisiaj czuję w nogach te kilometry. Wychodząc rano z domu nie byliśmy do końca pewni czy dobrze robimy. Niebo było szare, ciężkie chmury wisiały nisko, nabrzmiałe rodzącym się deszczem. Zdecydowaliśmy się pojechać. Rajcza powitała nas deszczem, wprawdzie nie bardzo ulewnym, ale mokrym. Znowu stanęliśmy przed wyborem: iść lub wracać. A, że bilety kosztowały tam i z powrotem 33 zł, to szkoda było zmarnować. I tak jeszcze kilka razy zastanawialiśmy się, prawie jak Hamlet, iść albo nie iść. Jak widać to iść wygrało. Z każdym metrem deszcz się wzmagał, na Hali Boraczej pojawiliśmy się trochę mokrzy, ja więcej narzekałam, mąż uważał, że tylko kropi. W poglądach tych dalej istnieje rozbieżność, pogłębiająca się raczej. Na Hali nie było wielu turystów, nasz pobyt tam był krótki ze względów logistycznych, a mianowicie gonił nas czas, walkę  wygraliśmy my, gdyż na pociąg przybyliśmy z półgodzinnym zapasem. Tacy jesteśmy dobrzy! W lesie mocno zaznacza swoją obecność późne lato, wyraźnie czuć już jesień. Mnóstwo suchych liści, myślę, bardziej z powodu suszy niż pory roku. Zmieniły się zapachy, czuć w powietrzu surowość nadchodzącej jesieni. Liście pachną tak, jak kiedyś w dzieciństwie gdy, pamiętam, jechało się do lasu wozem drabiniastym, grabiło liście, które potem używano jako ściółkę dla zwierząt. Fajne to były wyprawy, paliło się ognisko, piekło ziemniaki, zapach dymu i smak ziemniaków czuję do dziś na języku. Wspomnień czar! Ale do rzeczy. Na Halę Lipowską deszcz przestał nam towarzyszyć i szliśmy tylko we dwoje. Było tam trochę zimno, zjedliśmy doskonałe pierogi z serem i sosem jagodowym. Pogadaliśmy z przygodnymi turystami, i uciekając przed czasem depczącym nam po piętach poszliśmy na pociąg do Rajczy. Padało w oddali, na Słowacji, trochę się obawialiśmy, że znowu nas pokropi, ale zostało to nam oszczędzone. Ze zdjęć, mam nadzieję, zorientujecie się jak to na dziś wygląda.


Pasieka po drodze na Boraczą.






Jabłonie na Żywieczczyźnie obsypane owocami.





Pokrzyk wilcza jagoda-silnie trująca roślina.

















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz