niedziela, 19 czerwca 2016

Jest taki dzień...

A może należałoby powiedzieć: był ? Tak pięknego dnia nie pamiętam, był jak świeżo umyte okna, przejrzysty i krystalicznie czysty. Chmury, na horyzoncie przypominały morskie fale, srebrzące się w słońcu, gdzie indziej formowały się i wypiętrzały jak górskie szczyty. Pod powierznią tego dnia czaił się upał, no może gorąc tylko, po górze zaś powiewał chłodny ożywczy wiaterek, na tyle mocny, że dało się go odczuć jako przyjemny. Wszechobecna zieleń, świeża jeszcze po wiosennemu, niezliczone jej odcienie, z ktorych tylko kilka umiem nazwać, mnóstwo kwiatków, kwiatuszków, kwiatuszeczków, zaczynają kwitnąć naparstnice, wyniosłe i wdzięczne, dziurawce jeszcze nie kwitną chociaż zbliża się św. Jana. Łąki i leśne polany pachną skoszonym sianem, nic tylko  położyć się z rękami pod głową, obserwować spektakl na niebie i myśleć o niebieskich migdałach! Po piątkowych pogodowych zawirowaniach, huraganowym wietrze, burzach i opadach jakże miła odmiana! Wiatr rozwiał smog, deszcz wymył wszystkie zanieczyszczenia i świat wreszcie przejrzał na oczy! W takim dniu można góry przenosić, energia wprost rozpierała, szło się nie najgorzej, co chwilę przystawaliśmy podziwiać widoki, które naprawdę były imponujące. Z Bystrej przez Magurę, która jest swoistym tarasem widokowym, na Klimczok. Po krótkim odpoczynku w schronisku, poszliśmy na Błatnią przez szczyt Klimczoka, nie omieszkaliśmy odwiedzić Chatki u Tadka, gdzie nie byliśmy od jesieni chyba. Samego oryginalnego budowniczego i właściciela nie było, zostawiliśmy mu wpis do księgi, po stwierdzeniu, że wspaniale wygląda i chatka i otoczenie, poszliśmy dalej. Na Błatniej nic się nie zmieniło na lepsze, wszystko po staremu, dosłownie. Z Błatniej poszliśmy do Tomka na Karkoszczonkę, gdzie odbywała się klkuset osobowa impreza ze Śląska, było głośno i hałaśliwie, mimo tego zostaliśmy podjęci jak zwykle zresztą, po królewsku, zwłaszcza moja druga połowa. Taki to był dzień! Całą drogę prześladowała mnie piosenka "Zegarmistrz światła purpurowy" i tak miałam zatytułować dzisiejszego posta, ale o co chodzi z tym tytułem nie wiem, co to znaczy? Chyba jestem strasznie tępa... Ale piosenka zawsze mi się podobała. Na poparcie moich słów trochę zdjęć teraz.




































poniedziałek, 13 czerwca 2016

Czerwcowy czas.

Sobota i niedziela minęły jak sen. W sobotę przeszliśmy trasę z Ustronia przez Równicę, Orłową, Trzy Kopce Wiślańskie na Biały Krzyż. Zaczyna się dość stromo i kończy stromym podejściem na Salmopol. Równie stromym albo jeszcze bardziej niż podejście z Ustronia na Równicę. Dzień był pochmurny od poranka do wieczora, z opadami pośrodku, nie był to jednak mocny deszcz, raczej mżawka, angielskie drizzle to bardzo adekwatne określenie. Najbardziej padało gdy odpoczywaliśmy na Telesforówce, bo tam właśnie jedliśmy drugie śniadanie w towarzystwie dosyć dużej grupy turystów, zajęty był nawet "garbus". Bo trzeba wam wiedzieć, że Telesforówka nie jest takim zwykłym schroniskiem, jest to raczej szopa przyklejona do nowo budowanego domu, kilka ławek na pochyłym gruncie, miejsca na ognisko pod zadaszeniem okolonym ławkami. Koślawymi raczej. Stoi tam również zdezelowany garbus bez kół w którym jest ławeczka i pniaczek jako stoliczek. Karoseria bogato malowana. Mini bar obsługuje po przywołaniu gospodarza przez uderzenie kamieniem w gong-patelnię. Malownicze miejsce i nie do pominięcia. Przy trasie w środkowej, łagodniejszej części mnóstwo płotów i ogrodzeń z żerdek, piękne łąki bogate w kwiecie, poziomki i grzyby. Sporo storczyków, margerytek i nawet kilka kwitnących naparstnic. Była to bardzo piękna, spokojna wycieczka, nie gonił nas czas, na trasie nie było turystów, mijało nas sporo rowerzystów, ale oni przemykają jak błyskawice! W niedzielę natomiast spotkanie na Magurce z naszymi przyjaciółmi, którzy po dłuższym pobycie za granicą powrócili do kraju. Pogodowo dzień był ładniejszy niż sobota, nie padało, więcej było słońca przez to cieplej, można było się powygrzewać. Rozpaliliśmy ognisko aby upiec kiełbaski, znalazło się kilku chętnych do podłączenia, siedzieliśmy, jedliśmy, gawędziliśmy i myślę, że było całkiem fajnie. Widoki swojskie, zapachy również, nad głowami latał szybowiec, nad Skrzycznym paralotniarz, leniwe niedzielne popołudnie. Wspaniale zrelaksowani wróciliśmy wczesnym poniedziałkiem do pracy, w tej chwili moge powiedzieć, że onże prawie się kończy i jeszcze tylko cztery dni do następnego weekendu. Jeśli pogoda pozwoli i siły można będzie się znów wybrać na szlak!