niedziela, 28 czerwca 2015

W czasie deszczu dzieci się nudzą...

Właśnie pada... i deszcz pokrzyżował nasze weekendowe plany, któryś raz już z kolei. Wczoraj zdążyliśmy wejść na Magurkę, powoli staje się to naszą tradycją, tak często tam bywamy. Zwłaszcza w tym roku, dobrze, że mamy blisko, bo szybko zejdziemy do domu w razie potrzeby. Dzisiaj nawet Magurki nie zaliczyliśmy...Chcieliśmy wczoraj pójść z Ustronia na Biały Krzyż, i się nie udało, dzisiaj również nie. Dobrze, że mam z okna widok na las i łąkę, codziennie więc prowadzę obserwacje przyrody. Czasami się zastanawiam nawet po co chodzę gdzieś daleko... Naszą łąkę odwiedzają koziołki, jelenie, czarny kot i bocian. Wczoraj, całe popołudnie statecznie spacerował po łące, od czasu do czasu szybkim ruchem opuszczał głowę i długim dziobiskiem wyłuskiwał upatrzoną zdobycz. Patrzyłam z wielką przyjemnością z jaką gracją rozgrzebywał skoszoną trawę w poszukiwaniu pożywienia! Trwało to niemalże całe popołudnie, w końcu majestatycznie, powoli wzbił się w powietrze i odleciał! Dzisiaj czekam na niego cały dzień i tracę powoli nadzieję, że się pojawi. Wprawdzie pada, ale deszcz i żaby to bociani żywioł, tak mniemam. A pod lasem coraz mroczniej, niebo coraz ciemniejsze, czupryny drzew falują wiatrem, wszystko to spowite delikatną mgiełką...Nad łąką unoszą się ptasie pienia, wspaniałą muzyką ulatują w przestworza, będąc jedynym pozytywnym akcentem w tym dżdżysto szarym obrazie. Ptaszki wytrwale i ciężko pracują, nad odchowaniem swego potomstwa, w dziobkach swych dzierżąc pęki glist i rozmaitych robaków, których nazbierawszy, ulatują, ku głęboko otwartym gardziołkom swojego potomstwa. Wczoraj na Magurce do "Chaty pod bukami" wpadło takie malutkie ptaszę i wystraszone tłukło się o szyby. W lesie zaczynają dojrzewać borówki, ale jak na moje oko, jest ich w naszej okolicy mało. Pojedyncze grzyby również zaczynają się pojawiać, czekam aż ich będzie więcej, bo bardzo je lubię zbierać, no i oczywiście jeść. Chciałam powyższym powiedzieć, że w czasie deszczu nudzą się tylko dzieci. Tych kilka zdjęć zrobiłam wczoraj na Magurce i pod Magurką.  







































  








poniedziałek, 15 czerwca 2015

Przedsmak lata.

Sobota i niedziela były dniami niesamowicie upalnymi. Lato kalendarzowe dopiero przed nami, a już przez te dwa dni, a właściwie trzy, bo jeszcze piątek, termometry w cieniu pokazywały dobrze ponad 30 st. C. Naszym sposobem na upał są góry, im wyżej tym chłodniej. Nie było aż tak wysoko, jak byśmy chcieli, ale najważniejsze, że się nie przestraszyliśmy prognoz, które wielu ludziom odebrały chęć wyjścia w góry. Z jednej strony dobrze, że ostrzegają np. przed burzami, które w górach potrafią być szczególnie wredne, ale nie zawsze prognozy się sprawdzają i są zazwyczaj mało precyzyjne i na wyrost. Ja burzę w górach przeżyłam i nie było to miłe doświadczenie. W zeszłym roku, burza gnała nas z Rycerzowej. Przez 3 godz. szliśmy w deszczu, smagani wiatrem, gnani błyskawicami i grzmotami. Do Rycerki na pociąg doszliśmy szczęśliwie, ale wyglądaliśmy jak nieboskie stworzenia. Nie znaczy to, że urosły nam jakieś rogi, czy ogony, ale byliśmy mokrzy jak myszy i ubłoceni po pachy. Nie dziwię się więc jak się ktoś boi. Skutkiem tego, ludzi na szlakach nie było dużo, w schroniskach też. Towarzyszy wędrówki niedzielnej mieliśmy przednich, więc szło nam się przyjemnie, mimo prażącego słońca. W sobotę byliśmy tylko we dwoje na Magurce, bo blisko do domu, w razie jakichś nieprzewidzianych okoliczności. Nie nastąpiły one jednakże, więc czas tam spędzony był równie przyjemny jak i ten w niedzielę. Na Klimczok wyszliśmy z Bystrej, i od razu trzy niespodzianki, pierwsza to kilka storczyków, w miejscach, w których się nie spodziewałam, po drugie nie było baranów na łące, a po trzecie motory! Prawie, że zostaliśmy rozjechani na szlaku przez  krosowców, tak się chyba nazywają te motory. Kto chodzi po górach, wie jaką są one plagą. Nie dość, że hałasują niemiłosiernie, rozjeżdżają szlaki, to wyrzucają spod kół kamyki, którymi lepiej nie być trafionymi. I, zdaje się nie ma na nich kary! Z Klimczoka poszliśmy na Błatnią, tam chwilę posiedzieliśmy i udaliśmy się do naszego przyjaciela Tomasza, na Karkoszczonkę. Tam zostaliśmy dopieszczeni, najedliśmy się do syta, wypiliśmy co było do wypicia i powróciliśmy zadowoleni w domowe pielesze.  






Proszę państwa, oto grzyb...






Magurczańskie bucki.




Najpiękniejsze bukiety tworzy natura.

































niedziela, 7 czerwca 2015

W góry, w góry, drogi bracie...

No, właśnie... Pogoda jak marzenie, niebo w najczystszym odcieniu błękitu, bez jednego nawet obłoczka, wręcz nuuuda, a ja w domu! Po wczorajszej przygodzie nie odważyłam się wyjść. Ale, ab ovo ad mala, czyli od początku do końca. Przygotowania do wczorajszej wycieczki trwały od jakiegoś czasu. Zebraliśmy zacne grono w osobach mojego syna z dziewczyną i mojej siostry, z jej partnerem [o ich uczestnictwo zabiegaliśmy od jakiegoś czasu, ale ciągle coś stało na przeszkodzie].Wreszcie oczekiwana chwila nadeszła, plany dopracowane, kanapki zabezpieczone, napoje zarównież. Wsiedliśmy do pociągu, wcale nie byle jakiego, dzierżąc w ręku nie kamyk zielony, a prawdziwe bilety, a co za tym idzie legalnie dojechaliśmy do Węgierskiej Górki. Stamtąd właśnie wybieraliśmy się na Baranią Górę. Wycieczka dla reszty towarzystwa okazała się sukcesem, a ja niestety spod stóp rzeczonej Góry powróciłam do domu! Poczułam się słabo już po wyjściu z pociągu, a właściwie to już w pociągu kręciło mi się w głowie. Po przejściu przez wieś, kiedy usiłowałam opanować słabość nie mówiąc nic nikomu, zdecydowałam się ujawnić ze swoją słabością wobec towarzystwa. Zebrane konsylium postawiło diagnozę: chyba za niskie ciśnienie, zwróćcie uwagę na owo chyba. Wzięło się ono stąd iż konsylium było co nieco, amatorskie. Mówiąc delikatnie, bo na sześć osób dwie mają związki ze służbą zdrowia, jedna bezpośredni, a druga pracuje w NFZ. Orzeczenie zobowiązywało mnie również do oddalenia się w domowe pielesze, więc musiałam się dostosować. Mój osobisty ochroniarz musiał, biedny, oddalić się ze mną. Pociąg powrotny mieliśmy za 2,5 godziny, więc usiedliśmy w cieniu, od tego moje dolegliwości nie minęły, więc po namyśle zadzwoniłam do naszych przyjaciół, którzy rzucając swoje zajęcia, wielkodusznie przymknęli po mnie! Na pogotowiu w Bielsku byłam o 11..30, i ciśnienie miałam 200/120. Zacne więc konsylium trochę się pomyliło! Kilka zdjęć z wycieczki dostałam od mojego syna, więc je zamieszczę zaraz. Dodam również kilka zdjęć z czwartkowej wycieczki na Magurkę. I taki ze mnie włóczykij! Pożal się Boże! Reszta towarzystwa powróciła nieco zmęczona, głównie upałem, spalona słońcem i baaardzo zadowolona! Czego im zazdrościłam, bo zakazany owoc najlepiej smakuje.

 Widoki z Baraniej Góry z telefonu mojego syna.




















Magurkowe obrazki.