niedziela, 22 lutego 2015

Czyżby koniec zimy?

Nie lubię, gdy coś się kończy, a nowe się jeszcze nie zaczęło. Wszystko, świat cały trwa w zawieszeniu, w oczekiwaniu na: no właśnie na co?  Nigdy do końca nie wiadomo czy to, co nastąpi godnie zastąpi to, co było. Śnieg jeszcze leży, ale nie jest już tak dziewiczo biały jak przed tygodniem. Słońce odsłania coraz większe łaty zeschłej trawy. Przyroda czeka aż powieje ciepły, ożywczy wiaterek i tchnie życie w pozornie obumarłe pędy. Aż ciepło pobudzi w nich życiodajne soki, które zaczną żywiej krążyć. Aż wystrzelą w niebo zielonymi pąkami i zachwycą wszystko w koło! Życie jest jak teatr. Ciągle gramy przedstawienie, zmieniają się tylko aktorzy i scenografia. Czasem kurtyna opada za wcześnie, kiedy indziej opaść nie chce. Owacje na stojąco zdarzają się rzadko, czasem tylko słychać niemrawe oklaski z tylnych rzędów. Scenografię tworzy właśnie przyroda. Miliony odsłon, i tak mijają zima, lato, przeplatają się pory roku, w tle ciągle powtarza się hamletowskie: być, albo nie być? Czasem trzeba skorzystać z pomocy suflera, czasem wystarczy pójść po prostu w góry. Tam się wyciszyć, doładować akumulatory, i zapytać siebie w obliczu przyrody, czego chcę? W każdym razie na pewno łatwiej po powrocie  grać kolejny tydzień w teatrze życia. Wczoraj zima pokazała nam swoje łagodne oblicze, z silnym wiatrem. Słońce rozświeciło niebo dopiero koło południa i wtedy zrobiło się naprawdę cudnie. Wszędzie dużo ludzi, głównie narciarzy, na Klimczoku, na Szyndzielni czy na Dębowcu ktoś ci śmiga za plecami. Po południu widoczność się poprawiła i parę zdjęć nadaje się do pokazania. Zeszliśmy na Dębowiec, skąd odebrał nas przyjaciel i zabrał do siebie, w domu byliśmy o 21 wieczorem, dzień więc był dość długi. Dzisiaj poszliśmy na Magurkę, mieliśmy nadzieję na opalanie, niestety nadzieja matką głupich, jak to ludzie mówią. Szlak czerwony od strony Wilkowic prawie bez śniegu, prawie pod Rogacz. Później trochę śniegu, trochę lodu i tak na przemian. W sumie nie najgorzej. Na Magurce, mam na myśli schronisko, dosyć dużo turystów, narciarzy i nawet rowerkarzy! Przyszedł również, na "śladówkach" naturalnie, Junior. Mój mąż tak nazywa 84-letniego Józka. Dziadek jest niesamowity, mnóstwo energii, humor i staroświecka galanteria. Wiecie, całuję rączki i takie tam. Poszliśmy do "Chaty pod Bukami". Tam rozpalono ogień. Polana trzaskały wesoło, siejąc wkoło iskrami. Pachniało żywicą i kiełbaskami. W chacie pełno pierników z nartami i piersiówkami, robiło się coraz weselej mimo nieszczególnej aury.  Aha, pierniki były bez czekolady. No i zrobiłam zdjęcie zbójom pod schroniskiem na Magurce. Jest ich dwóch i dzielnie stoją na straży tegoż schroniska. O ile można zaufać takim osobnikom! Wyglądają bowiem adekwatnie do swojej profesji. Tzn. jakby uciekli katu spod toporka. A pewnie tak i było w rzeczywistości. Całkiem fajne były te dwa dni, mimo iż oczekiwaliśmy troszkę czegoś innego!



























A to własnie Kroćpok i Bury.




Widok na Łysą.




Widok na Magurę i Klimczok.
    

Widok na Szyndzielnię.





niedziela, 15 lutego 2015

Magurka w zimowym słońcu.

Dzisiejsza wycieczka podobna do wczorajszej. Podobny typ pogody, droga podobnie jak wczoraj, dosyć łatwa. Nie dało się uniknąć trudniejszych odcinków pokrytych lodem, czy mocno zmrożonym śniegiem. Szło się mozolnie i długo, bo przecież to zima. Słońce grzało dosyć mocno, ale na samej Magurce chwilami dawał się we znaki zimny wiatr. Las prześwietlony łagodnym, niebieskim światłem, cisza panowała wokoło, od czasu do czasu pomiędzy drzewami pomykały sarenki. Drzewa, jak już pisałam, potrząsając grzywami, zrzucały kiście śniegu, który miejscami mocno się trzyma. Można również zaobserwować pojedyncze łaty całkowicie stopniałego śniegu, ale grzyby jeszcze nie rosną. W koronach świerków świergotały ptaszęta, nad głowami latały parami kruki, i zamknąwszy oczy można było się łudzić, że to już wiosna.W schronisku turystów niewielu, po chwili poszliśmy do "Chaty pod bukami". Umościliśmy się na huśtawce, przed nami widoki na góry okoliczne: Skrzyczne, Baranią Górę, Magurę, Halę Lipowską, Boraczą i inne. Na owej huśtawce spędziliśmy ze trzy godziny wygrzewając się jak koty w słońcu i drzemiąc. Nie wiedzieć kiedy wkoło zaroiło się od turystów, zrobiło się gwarno i wesoło, rozpalono ognisko, zapachniały kiełbaski i stało się jasne, że trzeba zbierać się do domu, gdzie czekał na nas obiadek. Mnóstwo ludzi, okazało się, miało podobny pomysł na spędzenie niedzieli. Weszliśmy na czerwony szlak, i znaleźliśmy się w innym świecie, jakby czas cofnął się co najmniej o tydzień. Drzewa przysypane obficie śniegiem, chłód, mnóstwo śniegu pod nogami. Kilka zrobionych przeze mnie zdjęć, myślę, zobrazuje to co napisałam i czego nie potrafiłam oddać słowami.

















  



sobota, 14 lutego 2015

Wiara,nadzieja,miłość.

Tytuł mojego posta doskonale określa atmosferę dzisiejszego dnia. Zastanawiam się tylko, czy kolejność jest prawidłowa. Czy na pierwszym miejscu nie powinna być miłość? Wszak z miłości lub jej braku rodzi się reszta uczuć. Wystarczyło dzisiaj wyjść z miasta, podejść trochę w górę i stanął człowiek oniemiały, przygwożdżony niewiarygodną ilością uczuć. I intensywnością. I przede wszystkim była to właśnie miłość, wszechogarniająca. Wyciskająca łzy z oczu niewiarygodną pięknością dnia właśnie. Gdzie nie spojrzysz czyste, boskie piękno! Niebo, chowające swoje szafirowe oblicze w gałęziach drzew, nad horyzontem przybierało barwę pastelowego błękitu i bladego różu. Drzewa zdziwione niemile ciepłym, wiosennym powietrzem, przecież kilka dni temu jeszcze padał  śnieg, a tu już ciepły wiatr miota ich gałęziami, nagimi i bezbronnymi, a nogi przecież trzyma jeszcze w swych okowach twardy śnieg! Zezłoszczone rzucają w nas pacynkami twardego śniegu. Powietrze naładowane dodatnimi cząsteczkami wabi coraz liczniej pojawiające się ptaki. Tak jak ten czarny dzięcioł, którego obserwowałam, pracowicie wystukujący szkodniki spod kory drzewa. Nie chciał, żeby mu zrobić zdjęcie i odfrunął, a szkoda. Słońce mocno przygrzewa, ale na Klimczoku nie są przygotowani na turystów chcących się poopalać. Droga dosyć łatwa, śnieg tylko miejscami nieco rozmokły, widoki  impresjonistyczne. Aż żal, że nie umie się człowiek, czyli ja, posługiwać pędzlem! Niebo poszatkowane przelatującymi samolotami, aż dziw skąd ich tyle nagle się wzięło? Całą zimę nie latały...Wierzę, że zawsze spoglądać będę w niebo takie jak dziś,po którym latają tylko takie samoloty! Nadzieję mam również,że dzisiejszy dzień rozpocznie serię naprawdę pięknych, słonecznych dni! Natomiast u Tomka, w jego Chacie, można było dziś poczuć się jak w alpejskim kurorcie. Śnieg u stóp, słońce na twarzy, wiatr we włosach, żyć nie umierać! Przed oczami mamy Skrzyczne, które stoi dzisiaj  na straży Beskidu Ślaskiego jak prawdziwy rycerz. Naprawdę majestatyczny widok, co zobaczycie na zdjęciach, których kilka pozwolę sobie dodać.





 Widać było również Babią Górę, Pilsko i Tatry.










A oto cień pielgrzyma-olbrzyma.


I kilka innych.


















I autorka...






niedziela, 8 lutego 2015

Dalej zima...i to jeszcze jaka.

Czekam i czekam na natchnienie...i muza gdzieś przepadła. Chyba ten wiatr pod  Rogaczem to sprawił. A wiało, że hej! Nie mogę się zdecydować, co do natury tego dnia...Rano, gdy się obudziłam, wiadomo zadymka i zawieja,śnieg. Widać było co i jak. Po dłuższym namyśle zdecydowaliśmy się wyjść na Magurkę, do której nam najbliżej. Ale sypało tak, że bożego świata widać nie było! Pod nogami śniegu już dużo, ulica biała, chodniki zasypane...Tyle, że temperatura około zera, więc raczej ciepło. Szliśmy do góry zapadając się w śnieg, którego w lesie też było sporo, ale jeszcze jakoś się szło. Ale, im wyżej, tym było gorzej. Pod Rogaczem zaczęło tak wiać i sypać, że nic nie widziałam przed sobą. Mojego męża, 10 metrów przede mną, nie widziałam. Robiło się coraz zimniej, temperatura wyraźnie spadała, śnieg, a właściwie lodowe igiełki kłuły po twarzy. Ortalion kurtki zesztywniał i szeleścił przy każdym ruchu. Drzewa skrzypiały i pojękiwały ze strachu. Atmosfera grozy udzieliła się również mnie. Natychmiast porobiły się zaspy, naszych śladów już nie można było dostrzec. A mnie po głowie tłukła się przypowieść o pannach roztropnych i nierozsądnych, tych wiecie, od lamp i oliwy. Podeszliśmy jeszcze kawałek i postanowiliśmy wrócić. Wtedy wydawało się to najlepszą decyzją, ale krótko po południu, kiedy zaświeciło słońce, najpierw na chwilę, potem na następną, już nie byłam  tego taka pewna. Dlatego, dzień taki jak dziś, nie mogący się zdecydować, jaki ma być, jest jak kapryśna księżniczka. I przez to, nigdy nie dowiemy się, czy dalibyśmy radę pokonać resztę drogi. I kiedy, tak patrzę za okno, niczego już nie jestem pewna. Dzisiejsza pogoda w kolorze czerni i bieli, nie wpływa pozytywnie na nastrój, wręcz wzbudza depresyjne odczucia. Czekam więc z niecierpliwością na nadejście, muszę to niestety napisać, wiosny!