poniedziałek, 29 grudnia 2014

Pada śnieg.....

Pada śnieg, pada śnieg... ale, dzwonki sań nie dzwonią! A, jeżeli już, to na jakimś zorganizowanym kuligu.W czasach mojego dzieciństwa, sanie zaprzężone w parę koni służyły nie tylko do transportu, ale również pełniły rolę autobusu. Pamiętam sunące po gładkiej, białej drodze. Konie parskały, wyrzucały spod kopyt fontanny śniegu, spod ogona zaś parujące, owsiane kłębuszki.Trzeba się było dobrze opatulić kocami, czy kożuchami, mocno trzymać się oparcia i można było mknąć do celu! Albo i bez! Padało nieźle w piątek, kiedy szliśmy na Magurkę. Z początku był to zaledwie śnieżek drobniutki, z czasem jednak rozwinął skrzydła i wracaliśmy brodząc już po kostki. Można było obserwować jak las zmienia swoje oblicze. Początkowo zaczęła bielić się tylko droga, później, gdy płatki stawały się coraz gęstsze, pnie drzew szarzały, później wyglądały jak pobielona stara chałupa. W połowie drogi zaczęło nieźle kurzyć, wiatr zamiatał resztki liści, śnieg wirował z coraz większą prędkością, ściemniło się. Pomiędzy drzewami pojawiła się mgła  i zza pni zaczęły wysnuwać się rozmaite cienie, zaczynające przybierać złowrogie kształty. I właśnie wtedy wyjęłam aparat, chcąc zrobić kilka zdjęć, co uczyniłam. Ujęcia wydały mi się bardzo interesujące, więc zakończyłam sesję po kilku zdjęciach i wtedy zauważyłam  migocący napis. A, że, ponieważ bez okularów nie dało się odczytać, do schroniska doszłam w błogim zadowoleniu, gdzie odczytałam co następuje; włoż kartę pamięci! I taki ze mnie fotograf jak z koziej d...y trąbka! W sobotę już nie padało, świeciło słońce, było mroźno i pięknie! Niebo przybrało odcień ciemnego szafiru, słońce prześwietlało pnie drzew, mgły leniwie odpoczywały w dolinach. Typowy grudniowy dzień, chociaż mnie takie dni kojarzą się ze styczniem, słońce razi w oczy i powoduje "kurzą ślepotę". Na Klimczoku i na Karkoszczonce  dużo ludzi, w Chacie Wuja Toma mimo to, goszczą nas po królewsku. Wracamy dobrze  po zmroku.



 






                                   






sobota, 20 grudnia 2014

Nie lubię zimy!

Nie lubię zimy! Ale, może w związku z tym, że jej nie ma, trochę tęsknię za nią.
I muszę tutaj rację przyznać mężowi (niechętnie raczej, który zimę lubi),
że przydałoby się jednak trochę śnieżnego puchu i lekki mrozek. Wyprawy
w góry wtedy nabierają osobliwego sznytu. Nigdy nie lubiłam bieli jako koloru, teraz jednak stwierdzam, że dziewiczość bieli ma swoje zalety. Świat okryty bielą wygląda tak czysto i niewinnie. Wystarczy wyjść poza miasto, w góry,
i zanurzamy się w bajkowy świat! Przed nami drogi posypane śniegiem jak cukrem pudrem. Aż się chce polizać, oczywiście nieraz to zrobiłam! Wzdłuż drogi drzewa przepysznie odziane: jodły w moherowe berety, świerki w urocze gipiury, a brzozy
i modrzewie w bezwstydne frędzelki tylko! A niekiedy obwieszone lodowymi soplami, podzwaniającymi w rytm wiaterku. I jakie melodie można wtedy usłyszeć, rozbrzmiewa tysiące flecików, pobrzękują delikatnie dzwoneczki, pod wpływem słońca sopelki topnieją i płaczą kroplami. A kiedy słońce roziskrzy miliony diamencików wkoło, to dopiero można poczuć się bogatym! Niebo nabiera wtedy głębokiej lazurowej barwy przechodzącej miejscami w granat.
I tylko czekasz, aż zza następnego zakrętu wychyną sanie, zaprzężone
w kształtne kasztanki podzwaniające dzwoneczkami! A na saniach krasnolice panny okryte futrami, na koźle kawaler w baraniej czapie. Z lasu zaś, zdaje, się słychać wilcze wycie. I na końcu dobrze trafić do schroniska, gdzie można się ogrzać przy poczciwym kaloryferze, a nawet czasem ogień płonie w kominku.  On również
z wesołym potrzaskiwaniem lubi opowiadać swoje historie. Wystarczy się tylko uważnie wsłuchać!









 




niedziela, 14 grudnia 2014

Sobotnia wycieczka.

Dzisiejsza wycieczka zaczęła się pięknym wschodem słońca!  Po wczorajszym huraganie pozostał już tylko wicherek, rzec można, i urwana rynna. Niebo od wschodu gorzało czerwienią, od bladego różu do ostrego szkarłatu, na przemian z bladozielonym i rozbielonym błękitem, od spodu po chwili rozjaśnione przez wstające słońce. I do końca nie było pewne jaka pogoda się wyklaruje. Ale, na nasze szczęście, rozświeciło się i dzień okazał się piękny, zważywszy na porę roku. Dworzec autobusowy okazał się  raczej  pusty o tej porze. Jedynie starszy pan, mocno niezadowolony, ubarwiał swoim soczystym językiem lekko senną atmosferę. Zaczęliśmy wędrówkę w Międzybrodziu Bialskim, miasteczku  ładnie położonym nad jeziorem i na okolicznych wzgórzach. Początkowo szlak ostro pnie się w górę, później trochę mniej, ale cały czas mocno pod górę. Widoczność była wspaniała. Najpierw z góry jezioro, na którym tam i z powrotem, uczepiwszy się niewielkiego żagla pląsał sobie windsurfingowiec. Startując spod Żaru, samolot wciągał szybowce, które nisko krążyły nad naszymi głowami! Zajrzeć, bez mała, można było do kabiny pilota. Weszliśmy trochę wyżej
i naszym oczom ukazała się panorama Tatr! Były tak blisko, na wyciągnięcie ręki. Zbocza pobielone śniegiem, ostro wystające skały, mieliśmy to przed samymi oczami! A troszkę w lewo Babia Góra, również ośnieżona, w kapeluszu z mgły na samym szczycie. A z Magurki widoki aż na Słowację. Wszystko przejrzyste i dobrze widoczne, leciutko powleczone delikatną mgiełką. Wróciliśmy do domu około 16-tej, lekko zmierzchało, dzień był przepiękny...                    






A w niedziele widoki były jeszcze piękniejsze! 






niedziela, 7 grudnia 2014

Strachy na lachy...

Zwykła droga na Klimczok,rzeczywiście byłaby zwykła gdyby nie przygody, które stale mi się tam przydarzają. Prawie jak w trójkącie bermudzkim... Ostatnio nawiedzały mnie po drodze duchy 
a i dzisiaj coś dziwnego mnie spotkało... 




Trochę popadywało, szłam więc w kapuzie na głowie, a że woda kapała mi na nos, głowę miałam spuszczoną w dół. W pewnym momencie jakiś impuls kazał podnieść mi głowę i... zaniemówiłam 
z wrażenia i nogi zatrzęsły się pode mną jak galareta. Przed mną, za mną i wokoło stało kilka dziwnych postaci. Po oswojeniu się z rzeczywistością, zrozumiałam, że naprzeciwko mnie stoi najprawdziwszy zbójnik beskidzki. Z długimi potarganymi włosami, ze zmierzwioną brodą, w ręku tańczyła mu ciupaska, hej! 
Padom do niygo: proszę Was piyknie panie zbojniku, chcę przejść! A on do mnie: nie tak pryndko panicko nojpiyrw mi powiedzcie czy mocie co ze złota? Gorączkowo myślę co mu odpowiedzieć 
i palnęłam: serce mom ze szczyrygo złota ponie zbojniku! 
A to pewnie ście turystka? A przykazań prawdziwego turysty dotrzymujecie? Góry kochocie, ciszę 
w lesie zachowujecie? Służycie innym pomocą jak potrzebują? Zza szczękających zębów wydobyło się niewyraźne: tak! 
Nagle słyszę: co ty tak długo tam marudzisz? Były to słowa mojego męża, które przerwały czar! 
A nie wiadomo co mogło się wydarzyć! Hej!