niedziela, 28 lutego 2016

Pisane na dwa razy.

Żałuję, że nie mogę i dzisiaj, jak co tydzień opisać swoich wrażeń z kolejnej wycieczki po górach. Cały weekend przesiedziałam w domu, jednak postanowiłam napisać parę słów z szacunku dla ludzi, którzy czytają mojego bloga i oglądają moje zdjęcia. Pogoda, pogoda przyczyniła się do mojego bezruchu, zdaję sobie sprawę, że pogoda jest tutaj chłopcem do bicia. Dzisiejsza zima w niczym nie przypomina zimy z moich wspomnień. I nie tylko moich, większość z was zapewne pamięta czasy, kiedy rok składał się z czterech pór roku.
Wspominam te stycznie kiedy śniegu było sporo, mróz trzymał na okrągło, dni były słoneczne, niebo niebieskie. Połączenie jaskrawego słońca, lazuru nieba i bieli śniegu oślepiały wręcz. Czasami nie mogę  uwierzyć jak wiele zmian zaszło za mojego życia! Życie przyśpieszyło na maksa, czuję się jak na diabelskim młynie! Każdy obrót nicuje ci żołądek, z każdym obrotem zmienia się perspektywa widzenia. Świat staje na głowie, nie tylko pogoda, i chyba trzeba pogodzić się z tym, że nic już nie będzie takie samo. To napisałam tydzień temu, nie dokończyłam, nie zamieściłam. Mea culpa, mea culpa, mea maxima culpa! Dzisiaj, niedziela 28 lutego, chcę opisać wczorajsze wyjście z domu. Dzień rozpoczął się lekkim mrozem, jasnym niebem i słońcem, co napawało optymizmem na resztę dnia. Co do tego, oczekiwania nasze nie były daremne. Dzień był udany. Ze względu na moja lewą kończynę, która nie wiedzieć czemu i nie wiedzieć po co lekko strajkuje, wyszliśmy na Klimczok od strony Szczyrku. Z tego również powodu po drodze wyprzedziło nas trochę ludzi, a czego mój mąż nie lubi i zazwyczaj ze wszystkich sił stara się nie być ostatni. Śniegu w górach trochę więcej niż na lekarstwo, przed południem lekko zmrożony a później zaczął tajać. Niżej, na Karkoszczonce, roztajane resztki miejscami przechodzące w błoto. Na  Klimczoku sporo ludzi, dawno nie widziani Tadek i Teresa, ze spotkania z nimi bardzo się ucieszyliśmy. Nie dało się, niestety, usiąść na zewnątrz i poopalać, o czym marzył mój mąż, bo wszędzie raczej mokro było. Zresztą zaczęło pojawiać się coraz więcej chmur, które momentami bezczelnie zaczęły zasłaniać słońce. Jeszcze milej było na Karkoszczonce, gdzie po królewsku zostaliśmy ugoszczeni, gospodarze obdarzyli nas mnóstwem uwagi. Pogadaliśmy trochę, pożartowali, pośmiali się i poszli do domu. Akumulatory troszkę się podładowały. Liczę na pogodę, mam nadzieję, że wkrótce ustabilizuje się na tyle, że można będzie wyruszyć dalej. Wiosny nie znalazłam, oprócz bazi, czuje się jednak oczekiwanie, zda się lada moment soki zaczną żywiej krążyć, przyroda obudzi się, pąki zaczną nabrzmiewać, zakwitną zawilce, żywce opanują leśne polanki. Ptaki coraz żywiej sobie poczynają, latają coraz wyżej, śpiewają coraz śmielej i głośniej. Widoczność nie była najlepsza, horyzont mglił się z lekka i opanowały go rozwleczone chmury. Sami zobaczycie na zdjęciach.





















środa, 10 lutego 2016

Dwa kroki do tyłu.

Mam jeden zaległy wpis. I była to wycieczka na Magurkę 31 stycznia. Bez zbędnych słów zobrazuję ją zdjęciami.





Słoniowa noga- skąd słoń w podmagurczańskich lasach?


















wtorek, 9 lutego 2016

Czekam na lato...

Wiem, zaniedbałam się ostatnio. Ale mieliśmy wizytację z Wielkiej Brytanii, przybyła do nas córka nasza, Marta, księżna Wakefield. No, może i tytułu nie posiada, ale ranga wizyty równie doniosła. Trzy dni spędziła z nami na wędrowaniu. W piątek była z moim mężem a swoim ojcem na Klimczoku skąd schodzili na Dębowiec przez Szyndzielnię. Dzień dla spragnionych zimy prawie idealny. Do południa prószył drobny śnieżek, był lekki przymrozek, po niebie przesuwały się kopiaste chmury, trudność sprawiało jedynie poruszanie się. Lekki i puszysty śnieżek pokrył bowiem lód i miejscami trudno było iść. Raki, jak to często bywa w naszym przypadku, zostały w domu. Z tego co wiem,  zaliczyli co najmniej po dwa upadki, do więcej ambicja nie pozwoliła się przyznać, a może tak było? Dziecko nasze zachwycone było zimą, widokami, atmosferą wędrowania. W sobotę poszliśmy już we trójkę na Magurkę, ale rym, zima powoli zmieniała się w jesień, zrobiło się dosyć ciepło, śnieg topniał pod nogami. Na samej jednak Magurce fajna zimka, trochę śniegu, trochę lodu, coraz mocniej powiewało. Na niebie mnóstwo ciemnych chmur, widoczność nie była zbyt dobra, widać jedynie było najbliższe otoczenie,  na Pilsku biały pióropusz chmur. W Chacie pod Bukami rozpaliliśmy ogień, na grillu upiekliśmy przyniesione smakołyki, pogadaliśmy i ruszyliśmy z powrotem. W mieście okazało się dużo cieplej niż na górze, nie mówiąc o tym, że po śniegu ani śladu już nie było.W niedzielę natomiast ze Szczyrku na Klimczok i na Karkoszczonkę, drogą, którą znamy niemalże na pamięć, częściowo po śniegu w wyższych partiach, niżej bez, dzień ciepły lecz wietrzny. Chwilami urywało głowy, nam udało się swoje ocalić i przynieś do domu. Nasze dziecko, które już osiem lat mieszka za granicą, było zachwycone, my również bo miło i razem spędziliśmy trochę czasu. Mamy wszyscy nadzieję, że już w lecie uda nam się znowu razem powędrować, jeśli tak, to na pewno gdzieś dalej.