wtorek, 26 lipca 2016

Dzień Włóczykija.

Dobrze się złożyło, że ten dzień wypadł w sobotę, inaczej nie mogłabym  uczcić go włóczegą. Jak się pracuje to na wędrowki zostają tylko weekendy. Dzień uczcił się sam. Był doskonały. Przede wszystkim pogoda, słońce łagodnie pieściło nas swoimi promieniami, niebo powlokła pajęczynka delikatnych obłoczków. Łagodny wietrzyk nie pozwalał słońcu przeholować z temperaturą w okolicach południa, jak to ma we zwyczaju. Szło się wspaniale, celowo przedłużaliśmy tę czynność, by jak najlepiej uczcić Dzień Włóczykija. A tak na marginesie, chciałabym być takim prawdziwym włóczykijem, iść przed siebie nie troszcząc się o jutro, o to co czeka za najbliższym zakrętem, gdzie przyjdzie złożyć głowę do snu, może pod najbliższym drzewem? Ze mnie jednak taki mniej rasowy włóczykij, chce mi się szybko biec do domu trochę pomieszkać, poczytać, odpocząć. Jak na razie nie umiem wyzbyć się tych cywilizacyjnych nawyków, może jak dożyję emerytury... Zdecydowanie jestem taką bardziej udomowioną wersją włóczykija, ale będę nad tym pracować. Na Hrobaczą  z Żarnowki idzie się cały czas lasem, bardzo przyjemnie w cieniu, najpierw modrzewiowym, później bukowym z przewagą mieszanego. Grzybki, w małej wprawdzie ilości, ale stanęły również na naszej drodze. Po krotkim odpoczynku na Hrobaczej schodzi się na Przegibek, też w cieniu, dopiero podejście na Magurkę jest mocniej nasłonecznione. Magurka przytuliła nas na trochę dłuższą chwilę, w domu byliśmy dopiero około szóstej. Lato w pełni, poprzetykane jednakże dniami bardzo upalnymi, zazwyczaj kończącymi się mocno nieokiełznanymi burzami, stwarzającymi duże zagrożenie dla włóczykijów. A niedziela pod tym względem nie była już tak piękna jak sobota... Do południa słońce pokonały chmury, zakrywając niebo już do wieczora, momentami zdawało się, że za chwilę zagrzmi i lunie. Szło się raczej ciężko, było duszno i nie było czym oddychać. Szliśmy z Bystrej na Klimczok, na Magurze nieogarnione ilości borówek, można miejscami zbierać nawet na stojąco, moje wszystkie wpadały do pojemnika, jakim jest mój brzusio, niestety. Po odpoczynku z Teresą, ktorą spotkaliśmy na szlaku poszliśmy jak zazwyczaj z Klimczoka, do Chaty Wuja Toma na Karkoszczonkę. Tam w towarzystwie naszych przyjaciół zakończyliśmy świętowanie Dnia Włóczykija. Hej!






























poniedziałek, 11 lipca 2016

Życie na gorąco.

Dzień zaczął się wspaniale i tak się również zakończył. Wreszcie dawno obiecywana wycieczka na Boraczą przez Prusów, dalej do Żabnicy Skałki i na Słowiankę doszła do skutku. Wycieczkę zaczęliśmy i zakończyliśmy w Węgierskej Górce. Żywieczczyzna znow mnie oczarowała, od dawna jestem pod jej urokiem. Lubię wędrować jej dróżkami wijącymi się wokół wzniesień i ginącymi hen na horyzoncie, na rozległych halach pasą się stada owiec, coraz powszechniejsze, mam wrażenie, że jest ich coraz więcej. Wczoraj obserwowałam takie stado, dość pokaźne, kierował nim, to jest dobre słowo, czarno-biały  niewielki piesek. Podziwiałam jego spryt i niestrudzoność. Pogoda była wspaniała, ciepło w sam raz, wietrznie w sam raz, co przyznał nawet mój mąż, który jest w zaspie urodzony, jak twierdzą niektórzy i w związku z tym lubi tylko zimę, po niebie snuły się malownicze obłoczki. Turystów raczej niewielu, co też jest plusem. Bogato ukwiecone łąki wabiły cudownymi zapachami, dawno nie widziałam takiego bogactwa flory, tylu gatunków, których nawet nie umiem nazwać. Już z pociągu obserwowałam na skarpach piękne dziewanny, majestatyczne na wysokiej nóżce, stojące koło drogi, kołyszące się w rytm muzyki wiatru, słyszanej tylko przez nie. Mnóstwo ziół, dziurawce pomarańczowe jak słońca, strzępiaste, całe na zielono pokrzywy, nisko w trawie dzikie oregano, zielono i fioletowo pyszni się i roztacza gorzki zapach. Srebrno zielona mięta kusi orzeźwiającym aromatem, aż się chłodniej robi...Naparstnice to osobny rozdział, spotkałam piękną niepokalanie białą, różowe są powszechniejsze, i każda jest inna, ma inne tygrysie plamki w swoim gardziołku. A takie koniczyny, nie dość,że ładnie pachną to jeszcze jest ich kilka gatunków, dzikie mieczyki, nie wiem, czy tak się nazywają, było jeszcze dużo storczyków, które swoje już przeżyły, ale nadal prosto trzymały swoje lekko już posiwiałe głowy. Poziomki kusiły zapachem, borówek też było sporo gdyby komuś chciało się uzbierać. Szło się dobrze, przeszliśmy ponad 26 kilometrów, i chcę już niedługo tam się znów wybrać, na Lipowską, Rysiankę...itd.