niedziela, 23 sierpnia 2015

Wędrówki-jeszcze letnie.

We czwartek, korzystając z wolnego dnia, pojechaliśmy do Rycerki. Zaplanowaliśmy wycieczkę na Wielką Raczę, plan zakładał wyjście z Rycerki na Wielką Raczę a później do Zwardonia na pociąg. Trasa dosyć długa, średnio wymagająca, ale bardzo widokowa. Wyjście na Wielką Raczę nie zajmuje dużo czasu i nie jest męczące, dlatego droga zajęła nam około półtorej godziny. Pogoda na wędrówkę była wspaniała, temperatury raczej wczesnojesienne, rano chłód, marzły ręce i nogi (zmarzluchom, oczywiście, czyli mnie), później słonecznie i z małą ilością chmur. Po krótkim odpoczynku w schronisku, poszliśmy do Zwardonia. Przed nami były cztery i pół godziny wędrowania, i to właśnie lubię w Beskidzie Żywieckim. Idziesz w towarzystwie własnych myśli, w ciszy i spokoju, chyba, że akurat to twoje myśli krzyczą. Długa droga pozwala je wyciszyć nawet wtedy. Idziesz ciesząc się przestrzenią, spokojem i towarzystwem przyrody. Lato już na progu jesieni, dlatego kolory powoli blakną, zmęczone upałami i brakiem wody. Mnóstwo jeszcze borówek i jeżyn, które tam dopiero zaczynają dojrzewać. Przekwitłe zioła i rośliny sucho pachną, powietrze pachnie nostalgicznie żałując mijającego lata w oczekiwaniu na jesień. Idąc rzadko spotykasz innych turystów, dlatego w pewnym momencie masz wrażenie, że znalazłeś się poza cywilizacją. W końcu dotarliśmy na stację i do domu, nogi trochę bolały, ale na duszy było lżej. W sobotę, z córką i przyjaciółmi poszliśmy na Czantorię. Raz, że nie byliśmy tam cały rok, dwa na grilla do Czecha. Pogoda obdarzyła nas swoimi względami, nie było ani za zimno, ani za gorąco, chwilami chmurzyło się ale te chmury wycisnęły z siebie po kilka kropel zaledwie. U Czecha podobało nam się, bo jedzenie było dobre, piwo zimne, kwiaty których było mnóstwo, w soczystych kolorach i bardzo piękne! Przyjaciele towarzyscy, więc posiedzenie było bardzo udane. Stamtąd poszliśmy na Soszów, gdzie kolejny raz spotkał nas zawód. Schronisko wprawdzie czynne, ale obsługa mało obrotna, kuchnia nie wydała, nie mówiąc o posiłkach, nawet jadłospisu, więc sobie poszliśmy. Miejscem gdzie czekał na nas samochód była Wisła, więc tam skierowaliśmy nasze kroki. Pojechaliśmy głodni na Biały Krzyż, gdzie zostaliśmy po góralsku ugoszczeni. Kolejny raz! Goszczą tam każdego, jakby był jedynym klientem na świecie, dlatego zawsze mają dużo chętnych na zaspokojenie swoich apetytów!



























niedziela, 16 sierpnia 2015

Gorączka sobotniego dnia.

Dzień rozpoczął się wcześnie, wstałam bowiem o 5 rano gdyż aprowizacja należy do mnie. Wyruszał z nami syn ze swoją dziewczyną, więc trochę jedzenia musiało być. O 8.30 byliśmy w Ustroniu, skąd wyruszyliśmy na Równicę. Dobrych kilka razy przemierzyłam tę trasę, ale tak ciężko nie było nigdy. Wczorajszy dzień był dość specyficzny, dwutygodniowy skwar osiągnął apogeum. Nie dość, że potworny upał dawał się we znaki, to cały czas zbierało się na burzę, powietrze było gęste i duszne. Gdzieniegdzie tylko, na otwartych przestrzeniach powiewał wiaterek, który był rozkoszą dla udręczonego i spoconego ciała. W lesie gorąc i duchota dawały się we znaki, ziemia spękana i krzycząca o odrobinę wody. Każdy krok wzniecał tumany kurzu, który grubą warstwą pokrył wkrótce nasze obuwie i nogi do kolan. Miejscami w lesie wygląda jak wczesną jesienią, droga usłana grubą warstwa suchych liści, jedyna różnica to to, że liście te są zielone i suche, a nie kolorowe jak zwykle jesienią. Jeśli chodzi o zapachy to w powietrzu dominuje gorzki zapach schnących liści, zapach suchych traw, taki trochę sienny, oraz zapach kurzu, który wwierca się w nosy i powoduje kichanie. Oczy pieką cię od potu, którym ciągle są zalewane, przynajmniej ja tak miałam. Najcięższy właśnie był odcinek na Równicę i później na Biały Krzyż, tam trzeba było podchodzić  mocno pod górę, kto szedł to wie, a kto jeszcze nie to najwyższa pora się wybrać. Trasa liczy około 21 km, i jest urozmaicona, tak ukształtowaniem terenu jak i widokami. Ludzi zazwyczaj nie maszeruje tamtędy wielu, więc kto nie lubi tłumów niech tam idzie. Może jak przestanie tak grzać. Od południa zaczęło się chmurzyć i pogrzmiewać, straszyło nas do samego Białego Krzyża, ale tak naprawdę  to burza nas ominęła. Zdjęć nie mam wiele, nie miałam siły ich robić, momentami skupiałam się tylko na posuwaniu naprzód. Natomiast mój mąż po powrocie był gotów jeszcze lecieć na Magurkę. Taką ma kondycję! 


Takie dziwne stworzenie chodziło po łące i zbyrcało zbyrcokiem.


 


















wtorek, 11 sierpnia 2015

Rycierova Hora.

Byliśmy w połowie góry, gdy zaczęły do nas dochodzić pierwsze dziwne dźwięki. Trudno było je na początku zidentyfikować. Pojawiały się też jakieś błyski, ale burzy synoptycy nie przewidywali. Wchodząc coraz wyżej, coraz bardziej utwierdzaliśmy się w przekonaniu, że na szczycie coś dziwnego się dzieje! Po wejściu na szczyt dziwny obraz roztoczył się przed naszymi oczami. Na polanie dwóch rycerzy nacierało na siebie! To co braliśmy za burzę było dźwiękiem oręża i rżeniem koni! Rycerze owi odziani w lśniące zbroje, błyskające w słońcu, ściśle osłaniające ich sylwetki, w rękach dzierżyli ogromne miecze. Walka trwała w najlepsze! Konie stawały dęba, tratowały trawę, czyniąc wielki rejwach! W krzakach czekali wierni giermkowie, trzymali luzaki za uzdy i głosem zagrzewali do walki swych panów! Niecodzienny widok! Ale czy naprawdę? Wszak to Rycerzowa! A czy tak było, czy nam się tylko śniło, niech pozostanie naszą słodką tajemnicą! Może zdjęcia, a zwłaszcza jedno, pomoże w rozwiązaniu zagadki. Ponieważ zapomniałam aparatu zrobiłam kilka zdjęć tabletem i obawiam się, że będziecie zawiedzeni, ale było strasznie gorąco. Na karb pogody składam wszystkie niedociągnięcia, sorry!









To zdjęcie miało być na pierwszym miejscu, i miało pomóc w rozwiązaniu zagadki, cóż wyszło jak wyszło.





A ten potwór nie zamienił się w królewicza...
















poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Letnie tęsknoty...

Tytuł mówi sam za siebie. Mówi o mnie, bo tęsknią ludzie w słusznym wieku, za czymś co minęło, co odeszło i we wspomnieniach jest piękniejsze niż w rzeczywistości było. Ludziom, którzy jak ja, mają już dość pokaźny bagaż lat wydaje się, że kiedyś była i pogoda ładniejsza, i zapachy intensywniejsze, i smaki lepsze...Lata bywały ze stabilniejszą pogodą, bywało gorąco też, ale słońce nie było tak palące, burze bywały nie tak gwałtowne, o trąbach powietrznych też się nie słyszało, trąby bywały tylko jerychońskie. Szukam w rozgrzanym powietrzu zapachów czasów mojej młodości i znajduję tylko namiastki, czyżbym była już tak stara? Chociaż w poprzednich postach opisywałam (starałam się) narkotyczne wonie nagrzanych słońcem miedz, lasu pachnącego świeżą grzybnią, czy drogi polnej po deszczu. Woń ta jest absolutnie boska. Pachnie po deszczu również powietrze świeżym zapachem czystego prania. Inny zapach wydziela świat o poranku, inny wieczorem, a najintensywniej pachną południa. Przyroda na półmetku lata jest już troszkę przykurzona, lekko zużyta, jak człowiek w sile wieku. Listki stają się twarde i szorstkie, trawom rysy się wyostrzają i ostre mogą uciąć jak nóż. Poranki i wieczory coraz chłodniejsze, wieczory szybciej szarzeją i za chwilę znacznie dnia ubędzie, ale czas, który nastanie przy odrobinie szczęścia będzie jeszcze piękniejszy. Nastąpi bowiem babie lato, a później złota polska jesień, która jest najpiękniejszą porą roku! Dni wprawdzie będą krótsze, ale nie tak gorące i ta feeria barw i nowa paleta zapachów. Do takich nostalgicznych wyznań skłoniła mnie  pełnia lata! W sobotę byliśmy na Klimczoku, Szyndzielni i Karkoszczonce. W niedzielę na Magurce, z przyjaciółmi. Były kiełbaski na ognisku, zbierałyśmy z Ewą borówki. Błogosławiony i magiczny to był czas. I sobota i niedziela w naszej pamięci pozostanie na długo. Był to czas, może nie intensywnie angażujący nasze dolne kończyny, ale nasze umysły i serca pławiły się w rozkoszy przebywania z przyjaciółmi. Bezcenne doświadczenia! A oto kilka zdjęć.