poniedziałek, 27 lipca 2015

Zagraniczna podróż włóczykija.

Nie wiem czy wiecie, że 23 lipca obchodzą swoje święto wszystkie włóczykije, więc i ja. Święto włóczykija spędziłam na obczyźnie, będąc u mojej córki w Wielkiej Brytanii. Dwa weekendy spędziłam na poły w samolocie, na poły oglądając okolicę. W zeszłą niedzielę byliśmy w Hull, w oceanarium podziwiając morskie żyjątka, z których "najmniejszymi" były rekiny wielkości cielątka. Nie będę tu opisywała rybek, które, powiem tylko były bajecznie kolorowe! Były i ładne, były i brzydkie, były z sympatycznymi pyszczkami i okropnymi, wrednymi mordziskami! Jednego dnia w  tygodniu  objechaliśmy miasteczko, które zwało się Harrogate, z niesamowitymi kompozycjami kwiatowymi i klombami. Byliśmy nad Morzem Północnym w miasteczku, które zwało się Bridlington. Tam spotkaliśmy piratów, którzy za sowitą opłatą chętnych zabierali na swój statek. I tam, pływając w kółko pozbawiali delikwentów kosztowności, a niektórych pozbawiali nawet, normalnie czci! Nam się udało im wymknąć, a raczej myślę, że nasza "cześć" im się nie podobała, a także pewnie nie wyglądaliśmy na śmierdzących groszem. Innego dnia zwiedziliśmy  Kenwick w Cumbri Lake District. I tam właśnie włóczykij zobaczył to, co włóczykije lubią najbardziej, góry. Ale angielskie góry różnią się trochę od naszych Beskidów. Nie są wysokie, najwyższy szczyt Lake District to ponad 900 m. Najwyższym zaś szczytem w Wielkiej Brytanii jest szkocki Ben Nevis-1344 m. Góry ani kształtem, ani roślinnością naszych górecek nie przypominają. Nie wchodziłam na żadną z nich, nie był to wyjazd ściśle turystyczny. Oglądaliśmy je znad jeziora, które również nas zachwyciło. Była to moja druga wycieczka do tego hrabstwa. Poprzednio byłam w pobliżu, nad jeziorem Windermere, które jest największym w Wielkiej Brytanii. Ono również nas zachwyciło. Sceneria podobna w moich wspomnieniach, równie pięknie tam było jak nad jeziorem Ullwater. Wydaje mi się, patrząc z dołu na te góry porośnięte głównie mchem, że nie są zbyt łatwe do zdobycia. Mam nadzieję, że kiedyś zostanę tam kilka dni dłużej i uda mi się zdobyć jakiś szczyt. Zamiast zanudzać Was moimi opowieściami dam parę zdjęć. Oceńcie sami.   





































































czwartek, 16 lipca 2015

Lato w pełni.

Niby jestem na urlopie a z niczym nie mogę zdążyć.Trudno się zdyscyplinować, gdy rytm dni jest zaburzony, wstajesz nie wtedy, jesz o innych porach i stale wydaje ci się, że masz jeszcze mnóstwo czasu. I nagle budzisz się ze świadomością, że własnie urlop minął...Tak naprawdę zostało jeszcze półtora tygodnia, które miną jak sen, a fe, miałam już nie tragizować. Bo wydaje mi się, że jestem doskonale świadoma przemijania...W zeszłą więc sobotę udało nam się zrobić dosyć długą trasę, z Ustronia na Biały Krzyż. Około 22 kilometrów. Szło się bardzo dobrze, gdyż warunki były optymalne. Rano rześko, wręcz chłodno, później również nie za gorąco, nie lało, nie grzmiało, powiewał orzeźwiający wręcz zefirek. Zapachy, jak to w środku lata, powietrze przesycone narkotyczną wonią ziół, ziemia miejscami pachnie sucho kurzem, aż wierci w nosie, w innym miejscu wydziela gorzką woń. Gdzieniegdzie ścięte pnie pachną żywicą, opadłe szyszki wydzielają lepki, również żywiczny aromat. Rozkosz dla powonienia, każda pora roku ma swoje zapachy, lato ma je niezrównane! Poza tym borówki przy szlaku, poziomki słodkie i aromatyczne, a grzybów niestety nie ma. Na łąkach stoją kopy suszącego się siana, da się nawet zobaczyć pasące się krowy czy kozy. Szczęśliwie dotarliśmy na Trzy Kopce Wiślańskie, i na Telesforówkę, tam sobie zrobiliśmy odpoczynek, posiedzieliśmy chwilę jedząc i pijąc. Nic się tam nie zmieniło od ostatniego razu, taka sama ruina jak zawsze. Później na Białym Krzyżu czekając na autobus zjedliśmy obiad. W niedzielę z samego rana poszliśmy na Klimczok, gdzie spotkaliśmy Tereskę, posiedzieliśmy, porozmawialiśmy i poszliśmy do Tomka na Karkoszczonkę, gdzie nie byliśmy już cztery tygodnie. Zostaliśmy przywitani i przyjęci jak marnotrawni synowie, serdecznie i obficie ugoszczeni. Niestety, poniedziałek przywitał nas deszczem, całą ekipą musieliśmy zostać w domu, ekipę tę oprócz nas stanowili nasz syn i jego narzeczona. Trasa była wytyczona, mieliśmy iść z Rycerki na Przegibek, stamtąd na Rycerzową, i na pociąg do Rycerki. Trasa, niestety musi poczekać na lepszą pogodę. We wtorek między deszczami skiknęliśmy na Magurkę, gdzie dokonaliśmy pieczenia kiełbasek. Wycieczka mimo deszczu była udana, pozostał jednak niedosyt, że nie zrealizowaliśmy naszych planów. Teraz lecimy na Wyspy Brytyjskie, więc dwa weekendy nie będę pisała, może po powrocie napiszę jak tam było, jakby kogoś interesowało. No, to bye! 






































Oto kierdel z Bystrej.
























Kasia ma kota, a to kot Kasi.


To nasi przyjaciele: Kasia i Tomek.


To również Oni, w trochę innym wydaniu.