sobota, 26 grudnia 2015

Zima-kojarzy mi się z...

Zimy próżno szukać... Nie znajdziesz jej ani blisko, ani względnie daleko, na drugiej półkuli chyba. Trochę bliżej do wspomnień, więc spróbuję pogrzebać trochę w pamięci. Albo na zdjęciach, sprzed czterech lub pięciu lat. Podejrzewam, że małe całkiem dzieci nie mają pojęcia jak wygląda śnieg! I ile radości dawały zabawy na śniegu! Dzisiaj patrząc za okno nie wiem jak nazwać to, co tam widzę. Temperatura w słońcu około 20-stu stopni, rano 10 plus, niebo niebieskie, stokrotki kwitną, róże również, trawa się zieleni i co to ma być? Pragnę tutaj oświadczyć, że nie jestem miłośniczką zimy, jak już wielokrotnie pisałam, ale jej ewidentny brak wywołuje w moim sercu zamęt i niejaką tęsknotę. Atmosfera świąt zyskiwała niewątpliwie gdy na zewnątrz w słońcu skrzył się śnieg. Drzewa zakładały fantastyczne szaty, na szybach mróz  malował futurystyczne wzory, można było odziać się w co tam kto miał i wyjść na zewnątrz. Za drzwiami od razu mróz dobierał się do naszych policzków i nosów kąsając je ostro, szczypał w ręce i trzeba było ruszać się żeby nie  zamarznąć. Dość się w swoim życiu namarzłam , nie przypuszczałam, że kiedyś będę to wspominała z sentymentem! A, że dzieciństwo moje świadome przypadało na lata sześćdziesiąte, więc czasy były biedne, nie miałam (jak to dziś dzieci) kilku par rękawiczek, czapek czy kurtek, jak ci przemokło to się marzło. Były to czasy, gdy głównym środkiem lokomocji były nogi, ewentualnie, gdy była sanna, właśnie sanie zaprzężone w konie. Kłęby pary buchały z nozdrzy, bryzgi śniegu spod kopyt, dzwoniły dzwonki, gdy sanie gładko mknęły w dal, od czasu do czasu podskakując na wystającym kamieniu! Wspaniałe to były czasy!  Śniegu było mnóstwo, zaspy bywały bardzo głębokie, wpadało się po czubek głowy, potoki i rzeki zamarzały, na nich bracia i koledzy grywali w hokeja, ze wzgórków zjeżdżało się na workach z sianem, takie to mieliśmy sanki. Szybkość ich, gdy było ją gdzie rozwinąć, bywała zawrotna. Jako, że byłam tchórzem, rzadko brałam udział w tych zabawach, czego dzisiaj żałuję. To tyle moich reminiscencji na dzisiaj, myślę, że jeszcze powrócę do tematu. Jutro pójdę w góry, więc podzielę się wrażeniami na gorąco. Dzisiaj dodaję trochę archiwalnych zimowych zdjęć.



























sobota, 19 grudnia 2015

W poszukiwaniu zimy.

Wybraliśmy się dzisiaj na Skrzyczne, z Buczkowic. Patrząc od mojego domu w stronę Skrzycznego widziałam śnieg, przynajmniej ścieżki wydawały się pokryte śniegiem. Jak było? Na pewno nie zimowo. Początkowo po wejściu na szlak, nad Buczkowicami było dosyć mglisto, w moim ulubionym miejscu mgła otulała brzozy, pod nogami błoto, niebo początkowo pochmurne rozpogodziło się. Las tętni życiem. Nie widać zimy, która od jutra powinna zapanować nad światem. Wiał bardzo ciepły wietrzyk, zdawało się wiosenny niemalże, było dosyć ciepło, w lesie zielono. Trawa jakby ożyła, świerki obsiadły malutkie kropelki wczorajszego, nocnego deszczu. Wyglądają jak przystrojone malutkimi banieczkami, skrzącymi się w porannym słońcu i to przypomina o zbliżających się świętach. Tu i ówdzie ptasie śpiewy niosą się w powietrzu, nie są tak intensywne jak wiosną, ale budzą coś w sercach, nadzieję? Dostojny czarny dzięcioł wystukiwał na złamanej brzozie swój rytm, poszukując smacznych kąsków. W wyższych partiach nad głowami kruki krążyły w parach, kracząc z całych sił. W miarę upływu czasu dzień stawał się coraz piękniejszy. Ale w żadnej mierze nie zimowy! Pod samym dopiero szczytem szlak pokrył się cienką warstwą  zlodowaciałego śniegu, idzie się dobrze przeskakując po wystających kamieniach, po brzegach błoto. Stoją pod szczytem smętne grupy armatek na kopcach usypanego onegdaj śniegu. Nie pasują jednakże do pogody, ani na wiwat nie strzelają. Ludzi (czytaj:turystów) nie było zbyt wielu. W schronisku ciepło, w kominku dogasające polana, powoli schronisko zaczyna zmieniać oblicze, ale moje zdanie o nim jeszcze się nie zmieniło. Zeszliśmy do Szczyrku po krótkim pobycie na szczycie, podziwiając piękne widoki, ciesząc się czystym powietrzem, które działa na mnie jak gaz rozweselający, i kolejny wypad można uznać za bardzo udany!






























wtorek, 8 grudnia 2015

Już grudzień!

Sobota i niedziela są dzisiaj tylko wspomnieniem, bardzo miłym. I znowu żałuję, że nie mogłam od razu zapisać tego co czułam podczas wędrówki. Pogoda była wspaniała, widoki nieziemskie, siły nie brakowało, czegóż więcej chcieć! W sobotę weszliśmy na Klimczok ze Szczyrku, już od dołu pięknie prezentowało się Skrzyczne na tle lazurowego nieba. Ścieżki w górnych partiach Skrzycznego pokryte śniegiem, z prawej strony mlecznobiałe chmury: wszystko to tworzyło wspaniały widok. Spod Magury zaś oglądać można było Tatry, Babią Górę, na prawo Pilsko. Po krótkim pobycie w schronisku poszliśmy na szczyt Klimczoka, skąd udaliśmy się na Błatnią. Wstąpiliśmy na szczycie Klimczoka do "Chatki u Tadka". Mieliśmy również szczęście spotkać gospodarza w osobie właśnie Tadka. Była również Tereska, pogawędziliśmy chwilę o starych polakach, Tadek niczego nie owija w bawełnę i wyraża się bardzo dosadnie, więc rozmowy z nim są nader interesujące. Po tych energetyzujących pogawędkach na Błatnią pędziło się jak na skrzydłach, później zeszliśmy żółtym szlakiem do Jaworza i dwójeczką do domu. Niedziela natomiast była dniem mistycznym, jak to niedziela. Ale w tę niedzielę coś szczególnego było w powietrzu, bardzo mocno odczułam więź z naturą, ze Stworzycielem, wyczuwało się życzliwość przyrody do człowieka i natury wzajem do siebie. Wszystkie zależności od siebie stawały się jasne i sprawiały, że czułaś jedność z trawą pod twoją nogą i chmurką różową wysoko nad głową, z gałązką która smagnęła cię po twarzy i szczytem majaczącym w oddali. Piękno świata wprawiało w takie uniesienie, że pieśń pochwalno-dziękczynna sama cisnęła się na usta. Czułam się porażona tym pięknem, ale nie przytłoczona, czułam się cząstką. I jednocześnie stanowiłam jedność... Nie umiem tego opisać...Dla mnie to jak pobyt w kościele, chwalę Boga sercem przepełnionym wdzięcznością za to co stworzył, za człowieka również. A byliśmy w niedzielę na Klimczoku, na Szyndzielni i na Dębowcu. Widoki, w sensie Tatry, jeszcze piękniejsze niż w sobotę, może zdjęcia to pokażą. Taki miałam zamiar, a czy się udało? 
















Wiatr nad Błatnią.
















Dorodne "zimowe" grzyby na Szyndzielni.