poniedziałek, 26 października 2015

O jesieni.

Siadam do komputera: najtrudniejsza chwila, biała kartka którą trzeba zapełnić słowami. Zdaniami. A tu nic ci nie przychodzi do głowy, żadne perły nie sypią się z rękawa, żadne spektakularne wyczyny nie przychodzą ci na myśl...W takiej chwili "niemocy twórczej" wątpisz w zasadność swojej pisaniny. Spróbuję więc od początku. Po pięknej sobocie miało przyjść niedzielne załamanie pogody. A, że sobotę spędziliśmy na gospodarskich czynnościach chcieliśmy chociaż niedzielę spędzić w plenerze. Wbrew prognozom poszliśmy. Plan zakładał wejście na Baranią Górę z Węgierskiej Górki, czerwonym szlakiem, potem zejście na Przełęcz Salmopolską popularnie zwaną Białym Krzyżem, bowiem stoi tam rzeczony krzyż koloru białego kilkumetrowej wysokości. Udało nam się plan zrealizować. Dojście na Baranią Górę zajęło nam nieco ponad cztery godziny. Poranek w Węgierskiej Górce był przepiękny, trochę przeszkadzał dosyć zimny wiatr, ale po wejściu do lasu zrobiło się całkiem przyjemnie. Widoki przepiękne, jesień dodała przyrodzie jeszcze więcej kolorów, drzewa wyglądają dostojnie, po królewsku odziane w czerwienie i złoto. Pod nogami mnóstwo szeleszczących liści, wydzielających gorzko-cierpki zapach. Jest to cudny aromat, który można wdychać godzinami aż do odurzenia. Borówki czarne prezentują całą gamę kolorów, od rudawej żółci, poprzez róże i mnóstwa czerwieni poprzetykanej resztkami burawej zieleni. Wzdłuż drogi  łany złoto-rudych traw, jedwabistych, miękko kładących się na ścieżce. Wszystko to oblane światłem nisko stojącego słońca. Szczególne jest to światło, otulające a zarazem tworzące mnóstwo tajemniczych cieni. I właściwie jesień powinna być nostalgiczna, ale w tym momencie jest energetyczna i doładowująca. Wystarczy wyjść i poddać jej się. Oddać się. No, nie do końca pogoda nam sprzyjała,bo chociaż nie padało to w pewnym momencie mgła opanowała świat i nie odpuściła do wieczora. Na szczycie nie było za zimno. Zjedliśmy, posiedzieliśmy i poszliśmy z powrotem. Pod koniec trochę marudziłam, bo bolały mnie nogi, ale jak na około 32 kilometry było co najmniej spoko. Napstrykałam trochę zdjęć, może uda mi się przekazać Wam trochę tamtej atmosfery.































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz