niedziela, 7 czerwca 2015

W góry, w góry, drogi bracie...

No, właśnie... Pogoda jak marzenie, niebo w najczystszym odcieniu błękitu, bez jednego nawet obłoczka, wręcz nuuuda, a ja w domu! Po wczorajszej przygodzie nie odważyłam się wyjść. Ale, ab ovo ad mala, czyli od początku do końca. Przygotowania do wczorajszej wycieczki trwały od jakiegoś czasu. Zebraliśmy zacne grono w osobach mojego syna z dziewczyną i mojej siostry, z jej partnerem [o ich uczestnictwo zabiegaliśmy od jakiegoś czasu, ale ciągle coś stało na przeszkodzie].Wreszcie oczekiwana chwila nadeszła, plany dopracowane, kanapki zabezpieczone, napoje zarównież. Wsiedliśmy do pociągu, wcale nie byle jakiego, dzierżąc w ręku nie kamyk zielony, a prawdziwe bilety, a co za tym idzie legalnie dojechaliśmy do Węgierskiej Górki. Stamtąd właśnie wybieraliśmy się na Baranią Górę. Wycieczka dla reszty towarzystwa okazała się sukcesem, a ja niestety spod stóp rzeczonej Góry powróciłam do domu! Poczułam się słabo już po wyjściu z pociągu, a właściwie to już w pociągu kręciło mi się w głowie. Po przejściu przez wieś, kiedy usiłowałam opanować słabość nie mówiąc nic nikomu, zdecydowałam się ujawnić ze swoją słabością wobec towarzystwa. Zebrane konsylium postawiło diagnozę: chyba za niskie ciśnienie, zwróćcie uwagę na owo chyba. Wzięło się ono stąd iż konsylium było co nieco, amatorskie. Mówiąc delikatnie, bo na sześć osób dwie mają związki ze służbą zdrowia, jedna bezpośredni, a druga pracuje w NFZ. Orzeczenie zobowiązywało mnie również do oddalenia się w domowe pielesze, więc musiałam się dostosować. Mój osobisty ochroniarz musiał, biedny, oddalić się ze mną. Pociąg powrotny mieliśmy za 2,5 godziny, więc usiedliśmy w cieniu, od tego moje dolegliwości nie minęły, więc po namyśle zadzwoniłam do naszych przyjaciół, którzy rzucając swoje zajęcia, wielkodusznie przymknęli po mnie! Na pogotowiu w Bielsku byłam o 11..30, i ciśnienie miałam 200/120. Zacne więc konsylium trochę się pomyliło! Kilka zdjęć z wycieczki dostałam od mojego syna, więc je zamieszczę zaraz. Dodam również kilka zdjęć z czwartkowej wycieczki na Magurkę. I taki ze mnie włóczykij! Pożal się Boże! Reszta towarzystwa powróciła nieco zmęczona, głównie upałem, spalona słońcem i baaardzo zadowolona! Czego im zazdrościłam, bo zakazany owoc najlepiej smakuje.

 Widoki z Baraniej Góry z telefonu mojego syna.




















Magurkowe obrazki.






















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz