poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Czy musi być tytuł? Nie mam pomysłu...

Można by, dzień taki jak wczoraj i przedwczoraj spędzić w domu. A nie wstawać w weekend jak w zwykły, roboczy dzień. Czy nie lepiej byłoby wyspać się aż do obudzenia, później wziąć kawę  czy herbatę do łóżka? Ciekawą książkę, (nieprzeczytanych stos rośnie), czy po prostu leżeć sobie i patrzyć w sufit myśląc o niebieskich migdałach? Wstając nieśpiesznie, przy śniadanku pooglądać telewizję? Pewnie tak, ale...no właśnie, jest to ale. Po godzinie leżenie ci się znudzi, książka nie będzie już tak interesująca, w telewizji nuda...I wszystko co chciałbyś zrobić przestanie być takie ważne i, zaczniesz żałować, że nie zmusiłeś swego mdłego ciała do wyjścia w góry, na szlak. Mimo wszystko, mimo gorszego nastroju, mimo bólu kolan i jeszcze mnóstwa innych "mimo". Dlatego różnie to wygląda nim jeszcze wyjdziesz z domu. Ale, gdy już wstaniesz, ogarniesz się, wyjdziesz, nie żałujesz! Po pewnym czasie przestaje ci przeszkadzać zimny wiatr przenikający każdy centymetr twojego ciała, prószący śnieg czy padający deszcz. Idziesz i pełną piersią oddychasz! Wyostrzają ci się zmysły, włącza się zmysł obserwacji, więcej widzisz, słyszysz i czujesz. Jesteś! To wspaniałe uczucie. I ta satysfakcja po powrocie, mimo zmęczenia czujesz zadowolenie. Rzadko się zdarza, aby ktoś, kto raz wyjdzie na szlak nie powrócił na niego. No, dosyć tego ględzenia. W niedzielę poszliśmy na Biały Krzyż, a stamtąd przez Kotarz na Karkoszczonkę. Na Białym Krzyżu jeszcze dużo śniegu, a wiosna dopiero się czai za progiem. Na żółtym szlaku ze Soliska na Biały Krzyż sfotografowałam takie oto znaki:





Trochę dalej rzeźby zbójów mogły przyprawić o szybsze bicie serca, ze strachu, oczywiście. Raczej nie grzeszyli urodą. Moim zdaniem.




Trochę wyżej pracownia rzeźbiarza na świeżym powietrzu. Kilku zbójów w całej krasie i jeden niedorobiony.






A oto pnie w których drzemią kolejni zbóje.



I jeszcze świątek. Ten frasobliwy stoi sobie/a raczej siedzi/ u wejścia do parafii ewangelickiej w Szczyrku Salmopolu.



I na tym koniec moich zdjęć, z powodu mojego gapiostwa nie skasowałam zdjęć na karcie aparatu i odmówił mi posłuszeństwa. Ale na tym nasza wędrówka się nie zakończyła. Poszliśmy dalej, i w końcu dotarliśmy do celu, czyli do Tomka na Karkoszczonkę. Jak zwykle było miło i energetycznie.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz