poniedziałek, 5 stycznia 2015

Z górki na pazurki...

Wczorajsza wycieczka na Klimczok, przynajmniej w założeniu, miała być łatwa, miła i przyjemna. I taka była! Do momentu w którym opuściliśmy autobus. Początkowo nie było najgorzej. Śniegu w Bystrej nie było za dużo, temperatura w normie, tzn. około zera. Wiatr, który zgodnie z zapowiedziami synoptyków miał urywać głowy, nie dawał popalić. Czyli wszystko w porządku, gdzie więc problem? Ano, już przy podchodzeniu w górę, nad Bystrą, okazało się, że jest trochę ślisko. Lód był zdradziecko przysypany cienką warstwą śniegu, co jeszcze zwiększało możliwość poślizgu. Niby miałeś wrażenie, że pójdzie się bezpiecznie, a tu noga już ujeżdża ci do tyłu. Mnie od razu paraliżuje strach. Staję w miejscu i nie mogę zrobić kroku w żadną stronę. Rozważaliśmy powrót, ale ja bałam się jeszcze bardziej schodzenia. Moja wyobraźnia podsuwała mi rozmaite obrazy, z których złamana kończyna była najłagodniejszym.Tak, że z tego strachu, nie pozostawało mi nic innego jak tylko  piąć się w górę. W połowie drogi, mniej więcej, zrobiło się na tyle dużo śniegu, że lód przestał być groźny. Szliśmy płajem, i tu dowiedzieliśmy się, co to znaczy silny wiatr. Wiało, że momentami tchu brakowało w piersi, drobny, ostry śnieżek kłuł w policzki i nos, zasypywał oczy, że nie szło dojrzeć drogi przed nami.Taki wiatr najpierw słyszysz. Na początku słychać szum, przeradza się on w złowieszczy pomruk, by przejść w wycie. Natężenie tego wycia narasta, osiągając apogeum, napawające wędrowców strachem wywołującym dreszcze. I szumi jeszcze długo po tym, jak przestanie miotać drzewami, trzeszczeć w koronach, trzeć gałęzią o gałąź...Ciekawe, czy drzewa już wcześniej czują z czym przyjdzie im się zmagać i czy mogą się na to jakoś przygotować? Trochę wyżej "Smocza Dziura" chłodem zieje,smok się tutaj nie ogrzeje. Dobrze, że w Krakowie siedzi w jamie, tam go zła pogoda nie złamie! Dalej już jakoś się doczołgaliśmy.Na Klimczoku było -7 st. i strasznie dużo ludzi. Zmieniliśmy plany  i poszliśmy na Karkoszczonkę, ślisko było przy samym zejściu, gdzie mój mąż zaliczył glebę. Dobrze, że złamał tylko kijek! I to jest pointa naszej wędrówki. A gdy ci się wydaje, że wszystko masz pod kontrolą, góry dają ci lekcję pokory. Najważniejsze umieć odczytać te sygnały.



 
















 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz